Trochę czasu minęło od ostatniego wpisu ale słońce świeciło naprawdę mocno a piwko wypite na wydmach wieczorową porą smakuje jak nigdzie indziej. Niestety urlop minął (zdjęcia już wkrótce będziecie mogli zobaczyć tutaj) i czas wracać do pracy. Na rozgrzewkę ilustracja którą przygotowywałem jeszcze przed wyjazdem.
Nie czuję się zbyt pewnie w kolorze.
To przekonanie ma swoje korzenie w czasach kiedy kolor robiło się ręcznie bo komputer widziało się tylko w telewizji. A nawet kiedy miałem już do niego dostęp do głowy by mi nie przyszło, żeby użyć go do malowania (skutek edukacji u profesorów którzy pamiętali jeszcze czasy przedwojenne).
Ale nadszedł czas by tą fobię przełamać (zwłaszcza z perspektywą kolorowania 68 stronicowego albumu).
I chyba kolorowe ilustracje, które pokazywałem, nie wychodzą mi tak najgorzej (duża zasługa pracy w reklamie i pewnej dziewczyny która kpi ze mnie bezlitośnie kiedy coś sknocę)
Najpierw tło. Miałem wizję postapokaliptycznego świata w czerwieniach.
Nic specjalnego: kolor po całości, gradient... tak żeby widzieć co jest co
Na pierwszy ogień idą cienie na ziemi. A jak już tu jestem to machniemy jeszcze akcencik - roślinkę.
Teraz największa dłubanina czyli ruiny. Kolejność jest zawsze taka sama:
ogólny kolor - cienie - bliki (nauczyłem się tego przy ilustracjach do reklamy - sprawdza się)
Tło mamy, czas na pierwszy plan.
Tak jak wcześniej: płaski kolor - gradient - bliki i cienie
Tutaj miałem trochę zabawy (w pozytywnym znaczeniu) z blikami. Pomarańczowe na granatowym - wyszło całkiem efektownie.
Bluza nie ma tego efektu...
... ale pasuje do całości
Rękawice, torba, maska - OK
Jeszcze buty...
Ostatni detal - sałata miała być smakowita - chyba się udało
et voila
smacznego